Jezu Ufam Tobie!

Zambia

Masansa, Wtorek 10 października 2017

Drodzy Przyjaciele

Jeśli zawitacie do Zambii w październiku nie będziecie mieli żadnych wątpliwości, że jesteście na kontynencie afrykańskim. Nie tylko ze względu na kolor skóry spotykanych tu ludzi, ale na temperaturę, która w tym czasie regularnie przekracza w południe 30 stopni Celsjusza. Jedynie poranki dają wytchnienie na bardzo krótki moment. Przed godziną 6.00, jest jeszcze rześko (czyli jakieś 23°C), ale półtorej godziny później czuje się nadchodzący upał. Wieczorami zaś ratunkiem jest weranda, bo w nagrzanym domu ciężko wysiedzieć. Jedno co wiąże się z tym ciepłem jest pozytywne. Wyprane wieczorem skarpetki, czy bielizna, wyschną nawet na oparciu krzesła. Rano można je założyć kompletnie suche. W ostatnią niedzielę około południa, chmury pokryły prawie całe niebo. Zapytałem więc jednego z parafian, czy to znak nadchodzącego deszczu. Na co odpowiedział, że wręcz przeciwnie, jeszcze większego ciepła.

 

Polscy misjonarze w Zambii ponieśli niepowetowaną stratę. W niedzielę 17 września zmarł ksiądz Marceli Prawica. Był on najdłużej pracującym w Zambii polskim misjonarzem Fidei Donum. Przybył tutaj w roku 1972 i prawie cały czas posługiwał w parafii Chingombe. Pierwszy raz spotkałem go w roku 2011, ale nie w Zambii, tylko w Czyżowicach – rodzinnej parafii księdza Zenona. Kiedy po moim powrocie z Zambii wybrałem się odwiedzić mamę księdza Zenona, on właśnie też ją odwiedzał.

Później był najczęściej spotykanym przeze mnie Polakiem w Zambii, bowiem przez Masansę wiedzie droga do Chingombe. Często więc jadąc, czy do Kabwe, czy z powrotem, zajeżdżał przed nasz dom. Bywało, że zatrzymywał się na noc.

 

Ksiądz Marceli to prawdziwa legenda polskich misjonarzy w Zambii. Słynął, na przykład z tego, że opony, czy dętki w jego samochodzie musiały być kompletnie zużyte, aby zdecydował się na wymianę. Pewnego wieczoru ktoś nieznajomy zawiadomił nas, że ksiądz Marceli utknął w buszu. Nie był w stanie już dętek zreperować. Miejsce, gdzie go to spotkało było poza zasięgiem telefonii komórkowej, ale nadarzył się na szczęście jakiś przejeżdżający kierowca, któremu ksiądz Marceli dał mój numer i ten nas zawiadomił. Mimo, że było już późno udało się kupić dwie dętki, a pracownik jednego z farmerów dostarczył zapasowe koło do Toyoty Land Cruiser’a i ruszyliśmy w kierunku Mboromy. W odległości ponad 80 kilometrów od Masansy zobaczyliśmy stojący na drodze samochód. Ksiądz Marceli siedział w szoferce z jedną z pracujących w Chingombe sióstr Służebniczek. Ludzie, których, jak to zwykle bywało, wiózł na pace samochodu, grzali się przy rozpalonym na poboczu ognisku, jako że akurat był chłodny czas. Do Masansy dotarliśmy dobrze po północy.

Nigdy nie widziałem go w innym obuwiu, jak tylko w plastykowych klapkach. Po części było to spowodowane cukrzycą, która atakowała mu stopy. Nawet na urlop do Polski mógł jechać tylko w takim czasie, żeby było możliwe tak opuścić samolot.

 

Ksiądz Marceli był człowiekiem wielkiego serca. Pewnego razu, w czasie rozmowy „wymsknęło” mi się, że pojadę ze strachem do Mkushi, aby zatankować samochód, bo z powodu jakiegoś nadprogramowego wyjazdu zużyłem więcej paliwa niż przewidywałem, a nic akurat nie mieliśmy w zapasie. Jego reakcja była natychmiastowa. Kazał przynieść pełny dwudziestolitrowy kanister diesla ze swojego samochodu i wlać go do mojego baku. Na nic zdały się protesty, że nie jest tak tragicznie, że może w ostateczności kilka litrów. Na dodatek jeszcze nie wziął ode mnie ani kwacha.

 

W połowie stycznia tego roku, Ksiądz Marceli po podleczeniu się w Polsce, wrócił do Zambii. Jak stwierdził nawet w wywiadzie dla „Niedzieli”, którego udzielił tuż przed odlotem - „Jedzie do Zambii, aby tam umrzeć”. Jednakże coś sprawiło, że na początku marca podjął decyzję powrotu do Polski. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie!

Październik miesiąc różańcowy. Niedawno dzwoniłem wieczorem do jednego z naszych parafian, ale nie odebrał telefonu. Jakiś czas później posłał mi sms-a, że nie mógł odebrać, bo właśnie z całą rodziną odmawiali Różaniec. Odwiedzając znajomych księży Salezjanów spotkałem w ich klasztorze dwóch młodych wolontariuszy z Niemiec. Salezjanie mają zwyczaj, że każdego dnia wieczorem wspólnie odmawiają Różaniec spacerując wokół kościoła. W trakcie rozmowy okazało się, że ci młodzi Niemcy nie muszą odkrywać modlitwy różańcowej. W ich rodzinach październikowy Różaniec odmawiany wspólnie jest czymś najzupełniej oczywistym!!!

Niedawno zostałem zatrzymany na tak zwanym „road block” przez uzbrojonych w kałasznikowy żołnierzy. Takie kontrole, przeprowadzane najczęściej przez policjantów, tu się zdarzają. Zwykle nawet nie każą się zatrzymać, a wtedy poprosili nawet o okazanie prawa jazdy. Kiedy kontrolujący mi je oddawał, zapytał: „Jak się ma mój przyjaciel Robert?”. Przyznam się, że zdębiałem, bo akurat w Zambii nikogo o tym imieniu nie znam. Pytam więc, czy mnie z kimś nie pomylił, a on z uśmiechem mówi: „Robert Lewandowski”. Okazuje się, że nasz najlepszy piłkarz jest znamy i w Zambii. Skojarzyli go zaś ze mną, bo na samochodzie mam naklejkę „MIVA Polska”.

Z darem modlitwy

 

Ks. Marek Masansa, 10.10.2017


Masansa, Wtorek 5 września 2017

Drodzy Przyjaciele

W Polsce powoli zapomina się o wakacjach. Żniwa też już pewno zakończone, w Masansie. również. Teraz nastał czas sprzedawania i wywożenia. Pora deszczowa była obfita, to też tutejsze uprawy obrodziły nieźle, ale za to ceny poszły drastycznie w dół. O ile w ubiegłym roku za 1 kilogram soi płacono 4 ZMK, to w tym tylko 2. Podobnie jest z kukurydzą, jej cena jest prawie o połowę niższa. Tak to bywa, kiedy jakiegoś produktu na rynku jest dużo cena idzie w dół. Za to cena bawełny w tym roku jest wysoka, ale mało kto ją tu uprawiał. Obawiam się, że w przyszłym roku, wielu lokalnych rolników może przerzucić się na uprawę bawełny i znowu na skutek dużej ilości, cena się obniży. Jedno z czego można się cieszyć to, że w tym roku, dzięki dobrym zbiorom, nie powinno być w Zambii głodu.

 

Pewno niektórzy z Was wiedzą, że prawie dwa miesiące spędzili w Masansie dwaj klerycy naszego seminarium na kolejnej edycji stażu misyjnego. Ich dokonania można było śledzić na bieżąco na Facebook’owym profilu „Misja Afryka”. Muszę powiedzieć, że bardzo aktywnie włączyli się w duszpasterstwo, nie bojąc się różnorakich wyzwań. Młodość nie przejmuje się barierami.

 

Ich obecność była też okazją do ciekawych obserwacji. Na przykład na jedną ze stacji – Kampoko zabrali piłki. Po Mszy poszli grać z chłopakami na pobliskie boisko, drugą wzięły kobiety i zaczęły ją sobie rzucać. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że kilka z nich miało przytroczone na plecach tylko citengami (pas materiału) malutkie dzieci. Dla mnie widok był szokujący, kiedy te niemowlaki podskakiwały razem z mamami. Dla nich zaś nie było to najwidoczniej nic niebezpiecznego. Mamy bawiły się znakomicie i na pewno nie podejrzewałbym je o lekkomyślność, bo Zambijki są naprawdę bardzo troskliwymi matkami. Po raz pierwszy też zobaczyłem, jak na ogół poważne kobiety, potrafią bawić się jak dzieci.

 

Ostatnim etapem misyjnego stażu kleryków były odwiedziny kilku misji prowadzonych przez polskich misjonarzy i misjonarki oraz jednego z najpiękniejszych miejsc, nie tylko w Zambii, ale w ogóle na ziemi, czyli Livingstone z wodospadami Wiktorii. Zanim dostarczyłem ich na lotnisko, zadziwili mnie najbardziej. Prawie wszystkie swoje ubrania i rzeczy osobiste zostawili w Zambii, przekazując je na rzecz naszego zespołu charytatywnego. Wyjechali właściwie tylko w tym, co mieli na sobie.

 

W dniach 13 i 14 lipca Kościół katolicki w Zambii kończył celebrowanie 125 – lecia swojej obecności na tej ziemi. W czasie Mszy świętej, na zakończenie tej uroczystości, arcybiskup Lusaki Telesfor Mpundu wypowiedział dość zaskakujące słowa, że „Zambia nie jest już punktem docelowym misjonarzy, ale dojrzałą wspólnotą, która ma misję dzielenia się wiarą”. To by świadczyło, że i nasza misja w Masansie będzie dobiegała końca.

O tym, że Zambia naprawdę się rozwija świadczy inna uroczystość, w której dane było mi uczestniczyć. Mianowicie zostałem zaproszony na uroczystość nadania tytułu magistra jednemu z naszych parafian Panu Innocentowi Mambwe. Prawdopodobnie jest to pierwszy magister w Masansie, a na pewno pierwszy wśród naszych parafian. Uroczystość miała miejsce 1 września w Lusace na terenie Zambian Open University. W czasie tej ceremonii nadano sześć tytułów doktora nauk, stu dziewiętnastu osobom tytuły magistra, a prawie dziewięciuset licencjatów. Byłem pod wrażeniem jak uroczystość zorganizowano. Począwszy od oznakowanych miejsc parkingowych dla specjalnych gości. Muszę się pochwalić, że Pan Innocent postarał się o to, aby i dla mnie tam znalazło się miejsce.

 

Dalej przygotowano cztery ogromne namioty dla licznie zgromadzonej publiczności. Nawet alejki prowadzące na to miejsce wysypano drobnym jasnym kamieniem. Wszystko rozpoczęło się od procesji mających otrzymać stopnie naukowe. Ubrani byli oni w specjalne togi i czapki, dokładnie takie, jakie widzimy na amerykańskich filmach. Na czele procesji szła grupa tradycyjnych tancerzy, którzy przez cały czas jej trwania nie przerywali grania na bębnach i tańca, a trwało to dość długo, bo razem z gronem profesorskim gęsiego przybywało ponad tysiąc osób.

 

Kiedy wszyscy zajęli miejsca, tradycyjna orkiestra odegrała hymn zambijski i zaczęły się przemówienia. Nadanie tytułów doktorskich wiązało się z ubraniem w specjalne stroje i ogromne berety. Pozostałych wywoływano według dyscyplin naukowych i wręczano dyplomy. Wszystkiemu temu towarzyszyła bardzo radosna i swobodna atmosfera. Jak to w Zambii bywa, matki karmiły dzieci, ich starsze rodzeństwo biegało pomiędzy rzędami krzeseł, dorośli podejmowali czasem nawet dość głośne konwersacje.

 

Po wręczeniu dyplomów prawie wszyscy udawali się na miejsce, gdzie czekała cała rzesza fotografów. Wśród nich byli tacy, którzy w zaparkowanym samochodzie mieli laptop i drukarkę, więc można było nawet sobie wybrać, które zdjęcia mają być wydrukowane, ale byli i tacy, którzy mieli w torbie małą drukareczkę, do której przekładali kartę pamięci z aparatu i za mniej niż minutę zdjęcie było w rękach świeżo upieczonego licencjata, czy magistra. Zambia potrafi zaskakiwać.

Z darem modlitwy

 

Ks. Marek Masansa, 5.09.2017


Masansa, Środa 7 czerwca 2017

Drodzy Przyjaciele
W Masansie życie jak co dzień. Taka nasza szara, zwykła rzeczywistość. Właściwie nie szara, ale jeszcze zielona, choć ta zieleń powoli zaczyna już przysychać. Pora sucha ma swoje prawa. Robi się też niestety coraz chłodniej. Raz nawet już termometr o godzinie 6.00 rano wskazywał tylko 14 oC, a to jeszcze nie jest czas, kiedy jest najchłodniej. Za to dni są piękne. Błękitne niebo, słoneczko i nie cieplej niż 29 stopni Celsjusza.


W pierwszą Niedzielę po Wielkanocy przeżywaliśmy nasz odpust parafialny. W tym roku było skromniej niż przed rokiem, kiedy odwiedził nas ksiądz biskup Clement. Tu w Zambii raczej na odpusty nie zaprasza się gości, bo jak twierdzą to jest święto parafii i powinno się je przeżywać tylko we własnym gronie. Ze względu na odległości księża z dekanatu też nie przyjeżdżają. W weekendy wszyscy są zajęci we własnych parafiach. Poza tym jechać kilka godzin ponad sto kilometrów, aby zjeść obiad, czy kolację to się nikomu nie uśmiecha.


Z ważniejszych wydarzeń warto odnotować, że na ostatnią sobotę kwietnia, zostaliśmy jako księża dekanatu Kabwe – Północ zaproszeni do Serenje na spotkanie z nuncjuszem apostolskim w Zambii - arcybiskupem Julio Murat. Po uroczystej Mszy świętej, było krótkie spotkanie z księżmi, a potem już wspólne razem z przedstawicielami Rad Duszpasterskich wszystkich parafii, które na to spotkanie przybyły. Nasi parafianie byli bardzo przejęci możliwością spotkania się z przedstawicielem Ojca świętego, który pytał ich o główne wyzwania z jakimi mierzą się w swoich parafiach. Podsumowując: wyjechaliśmy przed wschodem słońca, wróciliśmy po zachodzie.


Nawiązując do podróżowania, kiedy jadę sam, lubię słuchać radia. Czasem zdarza się trafić na coś zaiste ciekawego. Niedawno wyjeżdżając wczesnym rankiem z Lusaki, od godziny szóstej do siódmej rano słuchałem jak na pewnej radiostacji reklamował się „prorok” – Senior Prophet Sunday – czyli Starszy Prorok Niedziela. Ktokolwiek dzwonił, pytał się tylko o imię i miejsce, z którego dana osoba dzwoniła, a odpowiedź jego była zawsze taka sama: „Tak, widzę twój problem! Musisz do mnie przyjść, a ja dam ci poświęconą wodę i pobłogosławiony olej! Woda jest za darmo, za olej jest mała ofiara.” Takich proroków można spotkać i w okolicach Masansy. Przychodzi facet z Pismem świętym w ręku i mówi, że jest prorokiem. Czasem nawet ma tak zwanych „naganiaczy”, którzy reklamują jego „usługi”. A wszystko niestety po to, aby od naiwnych ludzi, którzy są w trudnej sytuacji i szukają jakiejś pomocy, najzwyczajniej w świecie wyciągnąć pieniądze. Ci w okolicach Masansy, to zadowolą się nawet kurą, ten z Lusaki pewno był o wiele droższy.


W Zambii jest też kilka radiostacji katolickich. Najsłynniejsza to mająca swoją siedzibę w Lusace „Yatsani Radio” – czyli „Radio Światło”. Nadaje audycje także w lokalnych językach, ale podstawowym jest angielski. Są refleksje biblijne, katechezy. Rano każdego dnia jest transmitowana Msza święta, a o godzinie 15.00 Koronka do Bożego Miłosierdzia. Można też posłuchać angielskiej wersji audycji Radia Watykańskiego nadawanych dla Afryki. Minusem jest, że można jej słuchać tylko w Lusace i okolicach. Jakiś czas temu słuchałem katechezy o grzechu zazdrości. Zaproszony ksiądz przeanalizował temat bardzo biblijnie i teologicznie, przechodząc następnie do różnych odcieni zazdrości, a zakończył na destrukcyjnym wpływie zazdrości na ludzkie życie. Co mnie najbardziej zaskoczyło mówił też, jak bardzo zazdrość może rujnować ludzkie zdrowie, jak wielu chorób może ona być przyczyną, jak na przykład chorób serca. Nigdy w Polsce nie słyszałem, aby ktokolwiek w taki sposób podchodził do problemu grzechów, a przecież moralna strona naszego życia też oddziałuje na naszą fizyczność. Nie ulega wątpliwości, że odczuwanie zazdrości podnosi ciśnienie krwi, a co za tym idzie może prowadzić do chorób z tym związanych.
 
Na stacjach zdarza się, że po Mszy świętej odwiedzamy chorych. Czasem trzeba jechać dość daleko, a droga nie zawsze jest odpowiednia dla samochodu. Ksiądz Zenon przygotował, program – co i jak należy przygotować do Mszy świętej. Pierwszą pozycją jest miejsce na wpisanie dwóch chorych, których należało by odwiedzić. Bowiem zdarzało się, że po Mszy nam mówiono o chorych, a my nie mieliśmy już Ciała Pana Jezusa, bo konsekruje się tylko tyle ilu jest przyjmujących. Kiedy ostatnio odwiedzałem stację o nazwie Mapapa, poproszono o odwiedzenie dwóch osób. Zakonsekrowałem więc dwie hostie więcej. Pierwszym odwiedzanym był starszy, prawie już niewidomy mężczyzna. Drugą, odwiedzaną w następnej już osadzie, także podeszła wiekiem, bardzo słaba kobieta. Widząc, że jej stan jest naprawdę poważny, udzieliłem jej także sakramentu chorych. Kiedy już na koniec rozmawiałem z rodziną zauważyłem, że niedaleko siedzi także starszy mężczyzna, który okazał się mężem tej kobiety. Zapytałem się czy jest katolikiem i czy może przyjmować Komunię. Okazało się, że tak. Zapytałem więc, dlaczego mi o tym nie powiedzieliście, przecież również on mógł przyjąć Komunię świętą. Odpowiedzieli, że na programie jest miejsce tylko na dwóch chorych, więc myśleli, że Komunii dla trzeciego już nie można zgłosić. To świadczy o tym, jak bardzo prostymi ludźmi są w większości nasi parafianie.


Na koniec trochę humoru. Jeszcze w Wielkim Poście, był czytany fragment Ewangelii według św. Jana, kiedy Żydzi uważali, że Jezus nie może być Mesjaszem, a nawet prorokiem, bo „żaden prorok nie pochodzi z Galilei” (J 7,52). Zapytałem więc, czy rzeczywiście trudno było ustalić, skąd pochodził Jezus? Odpowiedź była krótka i zdecydowana: „Nie. Mogli wziąć Ewangelię i przeczytać, że Jezus urodził się w Betlejem”.
Z darem modlitwy.
Ksiądz Marek


P.S.
Radosnego przeżywania uroczystości odpustowej. Niech Boża Opatrzność czuwa nad Wami. Pozdrowienia od księdza biskupa Clementa.


Masansa luty 2021 r.

Drodzy Przyjaciele

Jednym z częstszych pytań, jakie do mnie docierają z Polski jest pytanie o sytuację covidową. Generalnie takie informacje można znaleźć w Internecie. Ze swojej strony mogę tylko dodać, że liczba zakażeń w Zambii daleka jest od tych stwierdzanych w Polsce. Jednakże trzeba dodać, że liczba ludności nie sięga nawet połowy populacji Polski, a kraj jest dwa i pół razy większy od Polski, więc jest większe rozproszenie. Chociaż wypada zauważyć, że w liczbie ludności stolica Zambii Lusaka, przegoniła Warszawę, a na pewno znajdziemy w Zambii wiele miejsc, które są gęsto zaludnione. Obawy może budzić fakt, że o ile od marca do początku października ubiegłego roku ogólna liczba stwierdzonych przypadków ledwo przekraczała 15 tysięcy, to w pierwszych dniach lutego przekroczyła sześćdziesiąt tysięcy. Czyli kilkakrotnie wyższy przyrost niż w pierwszym okresie. Stąd też rząd zambijski stara się uwrażliwić ludzi na związane z wirusem niebezpieczeństwa. Nawet w Masansie odbyło się spotkanie, na które zaproszono przedstawicieli wspólnot religijnych, które tu się spotykają. Przemawiając do zebranych, urzędnik z Ministerstwa Zdrowia prosił, aby uwrażliwiać ludzi na przestrzeganie zasad, które mogą zahamować, a przynajmniej spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa.

Jak pisałem zaraz po przylocie do Lusaki, a potem już sam mogłem się przekonać, że obecna pora deszczowa jest bardzo obfita. Nasi rolnicy cieszą się z każdej słonecznej chwili, bo rośliny dla wzrostu potrzebują nie tylko wody, ale i słońca. Wody w tym roku jest pod dostatkiem. Zapowiadają się dobre plony.

Jedną z powszechnie uprawianych w Zambii roślin jadalnych są słodkie ziemniaki, czyli po bemba – kandolo. Jada się i bulwy, jak też odpowiednio przyrządzone liście, bo używa się ich również tutaj jako warzywo. Po prostu obrywa się część liści, kiedy jest taka potrzeba, a czasem nawet suszy się je na jakiś odpowiedniejszy czas. Wiedziałem, że nie jest to roślina wymagająca, ale dopiero teraz miałem okazję przyjrzeć się, jak nasz stróż nocny Pan SafeliKangwa przygotowywał miejsce pod ich zasadzenie, a następnie sadził, obok swojej stróżówki. No właśnie, nie bulwy, czy ich kawałki wsadza się do ziemi, tak jak robimy to z ziemniakami, ale do przygotowanych, takich jakby wałów ziemnych wkłada się po prostu kawałki odnóg urwanych z łodyg rosnących już roślin. Dalej będzie to już rosło osiągając ponad metr wysokości i tworząc oczywiście korzeniaste bulwy.

W Masansie wkroczyliśmy także w okres Wielkiego Postu. Środę Popielcową spędziłem poza Masansą, to znaczy odwiedzałem dwie stacje Tuyu i OldMkushi. Obie wyrażały wolę goszczenia księdza z Mszą świętą w ten dzień.

Do Tuyu jechałem prawie dwie i pół godziny, ale dotarłem na czas, czyli na 10.00. Jednakże w kościółku czekało niewielu ludzi. O godzinie 10.25 rozpoczęli Różaniec, a ostatecznie we Mszy świętej uczestniczyło niewiele ponad dwudziestu dorosłych i kilkoro dzieci, bo reszta była w szkole. Takim smaczkiem tej Mszy było, że kiedy ją zaczynałem, to popiół do poświęcenia i posypania był jeszcze w drodze, no ale dotarł we właściwym momencie.

Po Mszy świętej poproszono mnie o odwiedzenie chorego, niespełna półtorarocznego dziecka. Mama była z nim dzień wcześniej w lokalnym punkcie medycznym, ale pracująca tam pielęgniarka była w stanie zrobić jedynie test, który wykluczył malarię. Co było przyczyną wysokiej gorączki nie wiadomo. Zebrało się tam kilka kobiet z sąsiedztwa, aby okazać rodzinie solidarność w cierpieniu.

Po modlitwie udałem się do OldMkushi. Musiałem prowadzić bardzo wolno, ze względu na bardzo zniszczoną deszczami drogę, pełną głębokich kałuż, a właściwie czasem takich małych jeziorek. Kiedy dotarłem na miejsce nie było jeszcze nikogo. Dopiero o 14.50 nadeszli pierwsi dwaj parafianie, a kiedy o 15.00 zaczynał się Różaniec i spowiedź, to w kościele nie było nawet dziesięciu osób. Generalnie potem nie było nawet źle, bo Komunię przyjęło prawie 30 osób, to jednak jak na możliwości tej stacji, grubo poniżej oczekiwań.

Miałem wcześniej zamiar zanocować w OldMkushi, ale że wszystko poszło dość sprawnie i dochodziła dopiero siedemnasta, postanowiłem wracać do Masansy. Dojechałem i tak po zmroku, bo dobrze po 19-tej, ale za to udało mi się uniknąć innego niebezpieczeństwa. Mianowicie, przez całą noc padał bardzo obfity deszcz i podróżowanie rano po rozmiękłej błotnistej drodze byłoby jeszcze trudniejsze.

Pewno pamiętacie, że w Masansie od poniedziałku do piątku, a obecnie i w niedziele, pierwsza Msza jest odprawiana o godzinie 6.30. Stąd też i nasi ministranci muszą się bardzo mobilizować, aby być na czas. W sobotę ustalają na zbiórce porządek służenia na niedzielnych Mszach, ale w ciągu tygodnia nie są przypisani do poszczególnych dni. Przychodzi kto chce i może, bo na przykład niektóre klasy zaczynają naukę już o 7.30, więc nie byliby w stanie zdążyć do szkoły, jako że Msza w tygodniu, to zwykle pełna godzina, a czasem i dłużej. Problemem też jest, że niektórzy mieszkają dość daleko od kościoła. Zasada jest taka, że ci którzy chcą służyć muszą być odpowiednio wcześniej, aby zdążyli się przygotować. Jeżeli Msza jeszcze się nie rozpoczęła, ale jest za mało czasu na przebranie, to pozostają na kościele. Pewnego dnia, dwóch takich nieco starszych przyszło na tyle późno, że usiedli w ławce. Jednak po nich przyszedł jeden z najmłodszych i bez oporu wszedł do zakrystii, a jako że kandydaci zakładają jednie szarfę, był gotowy na rozpoczęcie Mszy.  Każda obecność na Mszy jest zaznaczana, stąd miałem wątpliwości, czy mu ją zaliczyć. Poprosiłem więc tych dwóch starszych, którzy przyszli przed nim, a nie służyli, co oni o tym sądzą. Ci zaś wielkodusznie oświadczyli, aby mu zaliczyć. W sumie miłe.

Z darem modlitwy.

Ksiądz Marek

 

 


Masansa, 22 marzec 2016

Drodzy Przyjaciele

Na początku marca miałem okazję spędzić kilka dni w Namalundu ponad 400 kilometrów od Masansy, gdzie pracują nasi księża Wacław Stencel i Grzegorz Kaput. Parafia Bożego Miłosierdzia w Namalundu liczy już sobie ponad 25 lat, więc można powiedzieć, że osiągnęła całkiem dojrzały wiek. Dlatego też kościół w jakim modlą się tamtejsi parafianie nie odbiega swoim wyglądem i wyposażeniem od standardów europejskich.


Masansa, 05 wrzesień 2016

Drodzy Przyjaciele

Teraz już z Masansy, chciałbym Wam wszystkim bardzo serdecznie podziękować, za przeżyty z Wami czas i za wszystkie wyrazy wsparcia jakie z Waszej strony otrzymałem. Te duchowe i te materialne. Wszelkie spotkania z Wami były dla mnie niezmiernie ważne. Dzięki nim wiem, że tu w Zambii nie jestem sam, ale otacza mnie szeroki krąg współpracowników, bo wy też na swój sposób bierzecie udział w tej misyjnej pracy.


Masansa, Wtorek 5 września 2017

Drodzy Przyjaciele W Polsce powoli zapomina się o wakacjach. Żniwa też już pewno zakończone, w Masansie. również. Teraz nastał czas sprzedawania i wywożenia. Pora deszczowa była obfita, to też tutejsze uprawy obrodziły nieźle, ale za to ceny poszły drastycznie w dół. O ile w ubiegłym roku za 1 kilogram soi płacono 4 ZMK, to w tym tylko 2. Podobnie jest z kukurydzą, jej cena jest prawie o połowę niższa. Tak to bywa, kiedy jakiegoś produktu na rynku jest dużo cena idzie w dół.


Wtorek 10 października 2017

Drodzy Przyjaciele Jeśli zawitacie do Zambii w październiku nie będziecie mieli żadnych wątpliwości, że jesteście na kontynencie afrykańskim. Nie tylko ze względu na kolor skóry spotykanych tu ludzi, ale na temperaturę, która w tym czasie regularnie przekracza w południe 30 stopni Celsjusza. Jedynie poranki dają wytchnienie na bardzo krótki moment. Przed godziną 6.00, jest jeszcze rześko (czyli jakieś 23°C), ale półtorej godziny później czuje się nadchodzący upał. Wieczorami zaś ratunkiem jest weranda, bo w nagrzanym domu ciężko wysiedzieć.


Masansa, Środa 7 czerwca 2017

Drodzy Przyjaciele
W Masansie życie jak co dzień. Taka nasza szara, zwykła rzeczywistość. Właściwie nie szara, ale jeszcze zielona, choć ta zieleń powoli zaczyna już przysychać. Pora sucha ma swoje prawa. Robi się też niestety coraz chłodniej. Raz nawet już termometr o godzinie 6.00 rano wskazywał tylko 14 oC, a to jeszcze nie jest czas, kiedy jest najchłodniej. Za to dni są piękne. Błękitne niebo, słoneczko i nie cieplej niż 29 stopni Celsjusza.


W pierwszą Niedzielę po Wielkanocy przeżywaliśmy nasz odpust parafialny. W tym roku było skromniej niż przed rokiem, kiedy odwiedził nas ksiądz biskup Clement. Tu w Zambii raczej na odpusty nie zaprasza się gości, bo jak twierdzą to jest święto parafii i powinno się je przeżywać tylko we własnym gronie. Ze względu na odległości księża z dekanatu też nie przyjeżdżają. W weekendy wszyscy są zajęci we własnych parafiach. Poza tym jechać kilka godzin ponad sto kilometrów, aby zjeść obiad, czy kolację to się nikomu nie uśmiecha.


Z ważniejszych wydarzeń warto odnotować, że na ostatnią sobotę kwietnia, zostaliśmy jako księża dekanatu Kabwe – Północ zaproszeni do Serenje na spotkanie z nuncjuszem apostolskim w Zambii - arcybiskupem Julio Murat. Po uroczystej Mszy świętej, było krótkie spotkanie z księżmi, a potem już wspólne razem z przedstawicielami Rad Duszpasterskich wszystkich parafii, które na to spotkanie przybyły. Nasi parafianie byli bardzo przejęci możliwością spotkania się z przedstawicielem Ojca świętego, który pytał ich o główne wyzwania z jakimi mierzą się w swoich parafiach. Podsumowując: wyjechaliśmy przed wschodem słońca, wróciliśmy po zachodzie.


Nawiązując do podróżowania, kiedy jadę sam, lubię słuchać radia. Czasem zdarza się trafić na coś zaiste ciekawego. Niedawno wyjeżdżając wczesnym rankiem z Lusaki, od godziny szóstej do siódmej rano słuchałem jak na pewnej radiostacji reklamował się „prorok” – Senior Prophet Sunday – czyli Starszy Prorok Niedziela. Ktokolwiek dzwonił, pytał się tylko o imię i miejsce, z którego dana osoba dzwoniła, a odpowiedź jego była zawsze taka sama: „Tak, widzę twój problem! Musisz do mnie przyjść, a ja dam ci poświęconą wodę i pobłogosławiony olej! Woda jest za darmo, za olej jest mała ofiara.” Takich proroków można spotkać i w okolicach Masansy. Przychodzi facet z Pismem świętym w ręku i mówi, że jest prorokiem. Czasem nawet ma tak zwanych „naganiaczy”, którzy reklamują jego „usługi”. A wszystko niestety po to, aby od naiwnych ludzi, którzy są w trudnej sytuacji i szukają jakiejś pomocy, najzwyczajniej w świecie wyciągnąć pieniądze. Ci w okolicach Masansy, to zadowolą się nawet kurą, ten z Lusaki pewno był o wiele droższy.


W Zambii jest też kilka radiostacji katolickich. Najsłynniejsza to mająca swoją siedzibę w Lusace „Yatsani Radio” – czyli „Radio Światło”. Nadaje audycje także w lokalnych językach, ale podstawowym jest angielski. Są refleksje biblijne, katechezy. Rano każdego dnia jest transmitowana Msza święta, a o godzinie 15.00 Koronka do Bożego Miłosierdzia. Można też posłuchać angielskiej wersji audycji Radia Watykańskiego nadawanych dla Afryki. Minusem jest, że można jej słuchać tylko w Lusace i okolicach. Jakiś czas temu słuchałem katechezy o grzechu zazdrości. Zaproszony ksiądz przeanalizował temat bardzo biblijnie i teologicznie, przechodząc następnie do różnych odcieni zazdrości, a zakończył na destrukcyjnym wpływie zazdrości na ludzkie życie. Co mnie najbardziej zaskoczyło mówił też, jak bardzo zazdrość może rujnować ludzkie zdrowie, jak wielu chorób może ona być przyczyną, jak na przykład chorób serca. Nigdy w Polsce nie słyszałem, aby ktokolwiek w taki sposób podchodził do problemu grzechów, a przecież moralna strona naszego życia też oddziałuje na naszą fizyczność. Nie ulega wątpliwości, że odczuwanie zazdrości podnosi ciśnienie krwi, a co za tym idzie może prowadzić do chorób z tym związanych.

Na stacjach zdarza się, że po Mszy świętej odwiedzamy chorych. Czasem trzeba jechać dość daleko, a droga nie zawsze jest odpowiednia dla samochodu. Ksiądz Zenon przygotował, program – co i jak należy przygotować do Mszy świętej. Pierwszą pozycją jest miejsce na wpisanie dwóch chorych, których należało by odwiedzić. Bowiem zdarzało się, że po Mszy nam mówiono o chorych, a my nie mieliśmy już Ciała Pana Jezusa, bo konsekruje się tylko tyle ilu jest przyjmujących. Kiedy ostatnio odwiedzałem stację o nazwie Mapapa, poproszono o odwiedzenie dwóch osób. Zakonsekrowałem więc dwie hostie więcej. Pierwszym odwiedzanym był starszy, prawie już niewidomy mężczyzna. Drugą, odwiedzaną w następnej już osadzie, także podeszła wiekiem, bardzo słaba kobieta. Widząc, że jej stan jest naprawdę poważny, udzieliłem jej także sakramentu chorych. Kiedy już na koniec rozmawiałem z rodziną zauważyłem, że niedaleko siedzi także starszy mężczyzna, który okazał się mężem tej kobiety. Zapytałem się czy jest katolikiem i czy może przyjmować Komunię. Okazało się, że tak. Zapytałem więc, dlaczego mi o tym nie powiedzieliście, przecież również on mógł przyjąć Komunię świętą. Odpowiedzieli, że na programie jest miejsce tylko na dwóch chorych, więc myśleli, że Komunii dla trzeciego już nie można zgłosić. To świadczy o tym, jak bardzo prostymi ludźmi są w większości nasi parafianie.


Na koniec trochę humoru. Jeszcze w Wielkim Poście, był czytany fragment Ewangelii według św. Jana, kiedy Żydzi uważali, że Jezus nie może być Mesjaszem, a nawet prorokiem, bo „żaden prorok nie pochodzi z Galilei” (J 7,52). Zapytałem więc, czy rzeczywiście trudno było ustalić, skąd pochodził Jezus? Odpowiedź była krótka i zdecydowana: „Nie. Mogli wziąć Ewangelię i przeczytać, że Jezus urodził się w Betlejem”.
Z darem modlitwy.
Ksiądz Marek


P.S.
Radosnego przeżywania uroczystości odpustowej. Niech Boża Opatrzność czuwa nad Wami. Pozdrowienia od księdza biskupa Clementa.


Masansa, Wtorek 25 kwietnia 2017

 Drodzy Przyjaciele

Zgodnie z panującym w Zambii zwyczajem Mszę Krzyżma odprawia się w kościołach katedralnych nie w Wielki Czwartek, ale w czwartek przed Niedzielą Palmową. Dzięki temu księża mogą przyjechać, odprawiać ją razem z biskupem, odnowić swoje kapłańskie przyrzeczenia i zabrać nowo poświęcone oleje do swoich parafii.

Może będzie to ważne dla Gaszowian, że ksiądz biskup Clement odprawiał Mszę Krzyżma w ornacie, który otrzymał w ubiegłym roku na odpuście w Gaszowicach. Zresztą niespodziewanie odwiedził nas w Masansie dwa dni wcześniej we wtorek i też wypytywał mnie o Gaszowice i polskich przyjaciół, których miał okazję poznać.

W piątek 7 kwietnia wcześnie rano, wyposażony w świeżo poświęcone oleje święte, wyjechałem z Masansy w rejon Old Mkushi, aby tam poprowadzić jeszcze w kilku stacjach rekolekcje wielkopostne i celebrować Triduum Paschalne. Nie zaczęła się ta wyprawa dobrze. Na pierwszej stacji czekało na mnie jedynie dwóch liderów i katechista, który opiekuje się tym rejonem. Po prawie godzinie zebrało się w sumie trzynaścioro dorosłych i kilkoro dzieci, które zresztą powinny były być w tym czasie w szkole. Rekolekcje jednak się odbyły i pojechałem do Old Mkushi, gdzie nasza parafianka Pani Agata zorganizowała mi na ten czas noclegi w tamtejszej klinice, gdzie pracuje jako pielęgniarka. Przygotowany został też harmonogram, kto i w jakie dni odpowiedzialny jest za przygotowanie posiłków, za przyniesienie (ciepłej) wody do mycia i muszę przyznać, że funkcjonowało to znakomicie.

Nawet, kiedy poprosiłem jedną z parafianek o wypranie koszul i spodni, to nie wzięła za to żadnych pieniędzy. Usłyszałem tylko, że muszą się o mnie troszczyć.

W sobotę 8 kwietnia, rekolekcje były w Cibombo, jednej z małych wspólnot chrześcijańskich należących do Old Mkushi. Drogą trzeba było jechać tam 33 kilometry. W tym przejechać w bród jeden na szczęście niewielki potok. Jest krótsza droga, ale teraz nie można jej użyć z powodu wysokiego poziomu wody w rzece Mkushi, bowiem tam również nie ma mostu. Pozytywnym zaskoczeniem Cibombo było, że czekało na nas ponad 90 ludzi i pokazali oni, że rzeczywiście traktują ten dzień rekolekcji na serio. W sumie wyjeżdżałem stamtąd około godziny 18-tej, kiedy już się ściemniało.

W Cibombo uczyliśmy między innymi o tym, że każdy grzech rani Boga. Jako przykład podałem kradzież. Zabierając Pismo święte jednemu z nich zapytałem, czy ten grzech jest tylko przeciwko właścicielowi tego Pisma świętego, czy też przeciwko Bogu. Odpowiedź była, że oczywiście przeciwko Bogu, bo przecież ukradziono Pismo święte. Musiałem więc poszukać innego przykładu.

Do Wielkiej Środy prowadziłem rekolekcje w kolejnych stacjach, a w Wielki Czwartek pojechałem do Kanyensha, jednej z naszych najbardziej oddalonych od Masansy stacji. Początek celebracji został wyznaczony na godzinę 16.00 i rozpoczęliśmy o czasie, co jak na lokalne warunki jest godne odnotowania. W Kanyensha w ubiegłym roku zmienili dach kaplicy na blaszany, dlatego też, kiedy wszedłem do środka, to tak jakbym znalazł się w piekarniku. Po Mszy z umyciem nóg dwunastu mężczyznom, rozpoczęliśmy adorację Najświętszego Sakramentu. Adoracje na stacjach w buszu są czymś kompletnie nieznanym, bo jak je celebrować, kiedy nie przechowuje się tam Ciała Pańskiego w tabernakulum. Jedynie bezpośrednio po Mszy można adorować Pana Jezusa, którego potem trzeba spożyć. Tak też robiliśmy już w czasie ubiegłorocznych rekolekcji, ale Pan Jezus był słabo widoczny. Był bowiem tylko w cyborium. Jednak podczas urlopu w Polsce kupiliśmy z księdzem Zenonem takie małe, bardzo proste monstrancje, które pozwoliły wyeksponować Ciało Pańskie. Tak więc adorowaliśmy Pana Jezusa w głębokim buszu przez dwie godziny, aż do 20-tej. Były wspólne śpiewy, modlitwy, nawet chwile modlitwy w ciszy. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo oni sami ją przygotowali. Później dowiedziałem się, że po raz pierwszy ksiądz ich odwiedził w Wielki Czwartek.

Kiedy adoracja dobiegła końca i wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem tak rozgwieżdżone niebo, jak można zobaczyć tylko w buszu, gdzie nie ma żadnych sztucznych źródeł światła. Trwało to niezadługo, bowiem kiedy wzeszedł księżyc część gwiazd znikła, za to zrobiło się całkiem widno.

W Kanyensha przenocowałem, bo nie było sensu wracać po nocy do Old Mkushi. Tym bardziej, że następnego dnia wielkopiątkowa liturgia odprawiana była na kolejnej stacji, która była po drodze.

W Wielką Sobotę w Old Mkushi o godzinie 9.00 miały rozpocząć się rekolekcje dla młodzieży. Jednakże nawet o 9.30 w kościele oprócz mnie i katechisty nie było nikogo. Około 9.45 jako pierwsi dotarli trzej ministranci. O godzinie 10.00, kiedy rozpoczynaliśmy Różaniec było już kilkanaście osób. Nie powiem, ta frekwencja nie była budująca, ale na szczęście liczba uczestników urosła do dwudziestu ośmiu. Humor poprawił mi się na koniec, kiedy był czas na pytania. Jest nadzieja, że niektórzy z tych młodych ludzi mogą w przyszłości wnieść wiele dobra w życie tej wspólnoty.

 

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, dzieląc się wielkanocną radością.

Yesu Kristu nashukuka Alleluja Alleluja!

Ksiądz Marek Masansa 25.04.2017

 

P.S.

Kiedy kończyłem Wigilię Paschalną, podziękowałem mieszkańcom Old Mkushi, gdzie spędziłem ponad tydzień, za troskę o mnie. Okazało się, że nie jest dobrze chwalić dzień przed zachodem słońca. To, że mi nie przynieśli wody po liturgii, rozumiałem, bo skończyliśmy ją o 23.15. Natomiast w wielkanocny poranek, kiedy do 7.30 nie doczekałem się na wodę, wziąłem butelkę 0,6 litra wody mineralnej, która mi jeszcze została i poszedłem się myć. Naprawdę wystarczyło.


Zasady przetwarzania danych

Dotyczące danych z formularza wysyłanych ze strony.

Dane z powyższego formularza będą przetwarzane przez naszą firmę jedynie w celu odpowiedzi na kontakt w okresie niezbędnym na procedowanie przekazanej sprawy. Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne do przetworzenia zapytania. Każda osoba posiada prawo dostępu do swoich danych, ich sprostowania i usunięcia oraz prawo do wniesienia sprzeciwu wobec niewłaściwego przetwarzania. W przypadku niezgodnego z prawem przetwarzania każdy posiada prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego. Administratorem danych osobowych jest Parafia Rzymskokatolicka Opatrzności Bożej w Gaszowicach, siedziba: 44-293 Gaszowice, Wiejska 18.